Wczoraj koło gozdziny 14 czasu lokalnego wylądowałyśmy na lotnisku w Colombo, odbiór bagażu, wiza, wymiana kasy i na autobus. Wchodząc do autobusu czułam sie bardzo nieswojo, każda twarz skierowana była w naszą stronę, stojąc w korku ludzie z aut nam machali... Lena robi furorę swoją białą skóra, ja jeszcze jakoś się wtapiam w tłum. Po wyjściu z autobusu uznałyśmy, że nie weźmiemy taksówki tylko tuctuca (skuter na 3 kołach a kierowca w butelkach wozi paliwo na zapas). W tym momencie przeżyłam szok kulturowy, poczułam sie jak w Indiach, ludzi masa, skwar, bałagan, każdy kierowca to kierowca bombowca, na 2 pasach mieszczą się ( bądź też i nie) 4 samochody, ruch lewostronny, każdy jeździ jak chce.
Po dotarciu do Hostelu wyruszyłysmy po drobne zakupy i kolacje. Przysięgam, nie będę już nigdy narzekać na tempo pracy kasjerek w Polsce. Każdy towar nabijany ręcznie bo skaner nie specjalnie chce działać, a kasjerka każdy towar pakuje osobno do trzech worków foliowych i człowiek w efekcie wychodzi z 10 workami, każdy(sic!).
Prsy każdym sklepie lub restauracji stoją dwie osoby odpowiedzialne za otwieranie i zamykanie drzwi. Taka osoba nic nie robi poza wpuszczaniem ludzi do lokalu. Nawet w knajpie, w której są 2 stoliki stoja dwie osoby odpowiedzialne za drzwi. Taki sposób na walkę z bezrobociem?
Wieczór uczciłyśmy butelką wina i poszłyśmy spać bo kilka godzin później dolatuje do nas Jedrzej.